Cztery Łapy

border collies / yorkshire terrier
Tu jesteśmy:
Kiedy Lucky cieszy się najbardziej?
Jak dowie się że idziemy na spacer.
A skąd o tym wie?
Wystarczy wypowiedzieć dwa magiczne słowa: "na dwór" albo... zbliżyć się do półki gdzie stoi aparat :)
Lucky skojarzył sobie dosyć szybko że aparat = długi spacer, więc wystarczy wziąć nikona do ręki, a pies już ma mega zaciesz, bo wie co się święci :)

Byliśmy wczoraj na zdjęciu szwów. Wszystko pięknie zagojone, a więc UFF - mamy to za sobą! :)

Dzisiaj mijają dwa tygodnie od kastacji, a ja zauważyłam u Lakiego sporo zmian w zachowaniu. Szczerze mówiąc nie sądziłam że nastąpią one tak szybko! Byłam przygotowana że mogę się czegoś spodziewać pod koniec lipca/sierpnia, tymczasem już teraz przestaję poznawać swojego psa ;)

Przede wszystkim - zrobił się z niego straszny głodomór! Ciągle szuka jedzenia, karmę je ze smakiem (wcześniej miska stała pełna nawet cały dzień, a pies łaskawie zjadał karmę dopiero wieczorem), jedna porcja mu nie wystarczy, bo on chce dokładkę... Mam wrażenie że JUŻ przytył (chociaż może sobie wkręcam, nie wiem...). Dlatego jako że już możemy chodzić na spacerki, będziemy z tego niewątpliwie korzystać i razem spalać kalorie ;)
No i sikanie. To jeszcze nie to co bym chciała, ale chyba idzie w dobrym kierunku ;) Pies nadal podlewa krzaczki, ale tak jakby trochę mniej. Raczej nie ma się co łudzić - wątpię aby znaczenie terenu znikło całkowicie, ale może chociaż trochę się osłabi.


Aha, po dwóch tygodniach bez żadnych zabawek, pokazane dzisiaj frisbee wywołało taniec radości w wykonaniu Lakiego :) Pięknie się szarpał, pięknie był nakręcony :) Jednak takie odstawienie zabawek na jakiś czas pozytywnie na niego działa :)


Dzisiaj mija dokładnie tydzień od kastracji.
Przez ten tydzień sporo się działo - były nieprzespane noce, pilnowanie Lakiego żeby nie rozwalił rany poprzez grzebanie sobie w niej, oraz żeby nie podrażniał sobie rany poprzez wchodzenie w wysokie trawy (a wiadomo, dla niskopodłogowca niemal każda trawa będzie wysoka), było też chodzenie psa w prowizorycznym kloszu na głowie i takie tam podobne rewelacje. W międzyczasie zaliczyliśmy też dwie wizyty kontrolne u weterynarza, gdzie do psiego ciałka za pomocą igły i strzykawki zostały wpuszczone bliżej nieokreślone płyny zwane antybiotykami ;)
Nie obyło się też bez problemów - w pierwszych dniach Lucky nie do końca kontrolował swoje czynności fizjologiczne, co skutkowało pojawieniem się kilka razy sporej plamy na podłodze... następnie zaczął sikać krwią (już na dworze), co wprawiło mnie w lekkie przerażenie, lecz kolejna wizyta u El Dohtore uspokoiła mnie trochę. Dostaliśmy receptę na tabletki, które przemycamy w jedzeniu już trzeci dzień, i nie chciałabym tu zapeszać, ale chyba jest już poprawa. W każdym bądź razie dzisiaj podczas porannego sikania krwi brak. I oby tak zostało.
Poza tym rana ładnie się goi - Lucky się nią już prawie nie interesuje.
Muszę powiedzieć że te pierwsze dni to był dla mnie koszmar. Oprócz pilnowania żeby pies nie dobierał się do szwów, musiałam pilnować żeby leżał. A to bardzo trudna rzecz. Bo on musi być ciągle w ruchu, i co go tam obchodzi jakaś rana, jak mu się nudzi?! Tak więc próbował wskakiwać na łóżko, pufki, koniecznie sam chciał wchodzić i schodzić po schodach, biegał, skakał, wariował, itp - więc musiałam mieć oczy dookoła głowy. Teraz tak jak pisałam rana się goi, więc już się tak nie martwię - pozwalam mu na wchodzenie/schodzenie z kilku schodków, czasami wskoczy na łóżko, lub pobiega za zabawką. Powoli wracamy do normalności. Na spacery długie też jeszcze nie chodzimy, z resztą z taką pogodą jaka była przez ostatni tydzień (deszcz deszcz i jeszcze trochę deszczu) nie żal nam było siedzieć w domu.



Wspominałam już że kupiliśmy transporter? Chyba nie. No więc, jako że ostatnio odwiedzaliśmy weterynarza dosyć często, uznałam że muszę kupić "pudełko", żeby łatwiej mi było transportować psa oraz żeby pies był czysty (przy takiej deszczowej pogodzie, jakby Lucky miał iść sam, byłby cały ubłocony - pokazać się w takim stanie wetowi to niezbyt dobry pomysł ;)). Więc w drodze do weta kupiłam transporter i zapakowałam do niego psa. Co prawda tak trochę na siłę, ale nie było czasu żeby Lucky przyzwyczajał się do niego w centrum miasta. Ale grzecznie siedział, więc było ok. Wróciliśmy do domu, postawiłam transporter na podłodze, żeby przywykł do jego widoku i może tak całkiem przypadkiem spróbował do niego wejść ;) Jak się pewnie domyślacie, zły wstęp zrobił swoje i Laki nie chciał nawet na niego spojrzeć. Zaczęłam mu wrzucać jedzenie do środka, potem wzięłam kliker i chciałam klikać mu wchodzenie do transportera. Gdy zobaczył kliker, włączyły mu się trybiki, i zaczął kombinować czego ja od niego chcę... Próbował zarzucać tylnymi łapami na transporter (ach, ta świadomość ciała...), a jak to nie pomogło... to na niego wskoczył... W końcu załapał aaaa, to trzeba wejść do środka, no taaak, to przecież takie proste! Od tej pory jak tylko zobaczy że coś jem, ładuje się do swojego lokum i czeka na nagrodę...(zdj. poniżej) /Ten pies zrobi wszystko za jedzenie/.
Powoli się jednak przekonuje że tak właściwie, to można tam też się zdrzemnąć, i nic się nie stanie. Ba, nawet jest w miarę wygodnie! Jednak i tak nic nie przebije pańciowego łóżka ;)

Lucky czekający na nagrodę