Cztery Łapy

border collies / yorkshire terrier
Tu jesteśmy:
Ostatnio na psich blogach (m.in tu: PTYŚ czy tu BINGO , ale również w innych miejscach ) popularny jest temat "Bycia najlepszym" oraz " "Mania" najlepszego psa pod słońcem". Ostatnio też się nad tym zastanawiałam...

Z Luckym miałam o tyle 'dobrze', że podczas gdy on był radosnym szczeniaczkiem ja o szkoleniu wiedziałam niewiele (chociaż teraz też nie wiele wiem :) ) - znałam co prawda kliker i 'zasady jego działania', lecz nie skupiałam się na 'podstawowych podstawach'. Bardziej fascynowało mnie to że piesek umie podać łapkę, zrobić 'papa', czy obrót ;) A tak naprawdę bardzo niewiele ćwiczyłam z nim posłuszeństwa jako takiego. W każdym bądź razie wracając do tematu, o szkoleniu wiedziałam niewiele, więc Lucky był prowadzony przeze mnie tak bardziej intuicyjnie, nie wszystko robiłam dobrze, część rzeczy całkiem nieświadomie bardzo w nim zepsułam, co nieco udało nam się naprawić, ale nie wszystko - jednak myślę że robiłam z nim tyle ile powinnam robić jeśli chodzi o pracę umysłową. Bo tą niewątpliwie miał zapewnioną już od pierwszych dni u mnie w domu - jednak tak jak wspomniałam - nie było to na zasadzie presji i ciśnienia 'my musimy być najlepsi', bardziej było to na zasadzie fun'u i zabawy.
Właścicielka Bingo napisała: "Biorąc Bingo miałam ambicje i wiele planów, pomysłów na przyszłość.", właścicielka Ptysia: "Moim marzeniem było Frisbee.(...)".  A ja... ja biorąc psa nie miałam wielkiej świadomości o psich sportach (podejrzewam że gdybym wtedy przed wzięciem Lakiego, a byłam w wieku gimnazjalnym, zobaczyła te filmiki z super-psami łapiącymi frisbee czy biegającymi w agillity to też miałabym wielkie plany zawojowania świata  ;) ) - a tak... z moją świadomością i ówczesną wiedzą wybrałam YORKA. Bo mały, bo lepszy na pierwszego psa, bo rasa jest 'ogólniedostępna', i można kupić szczeniaczka w każdej chwili (niestety, nie miałam wtedy też wiedzy o hodowlach i rodowodach...). Nie miałam planów startowania z nim gdziekolwiek, nie wiedziałam wtedy czego go będę uczyła, to wszystko wychodziło spontanicznie. Wzięłam psa dlatego że chciałam mieć psa samego w sobie - bez dodatkowych idei z tym związanych. I tak pojawił się Lucky. Muszę powiedzieć, że biorąc 'pierwszego lepszego' szczeniaka z pierwszej lepszej "hodowli" trafiła mi się perełka. Chętny do pracy, posiadający naturalny aport od szczeniaka (który mu baaardzo zepsułam niestety), skoczny, nieustraszony, nie boi się wysokości, nowych powierzchni, łatwo przystosowuje się do nowych sytuacji - mogłabym jeszcze tak wymieniać. A mógł mi się równie dobrze trafić york z zniszczoną psychiką - lękliwy, bojący się wszystkiego, jakich to przecież nie mało po świecie chodzi. Natomiast Lucky nigdy tak naprawdę nie sprawiał mi poważnych problemów. Do tych sztuczek które z nim robiłam nadawał się znakomicie i spełniał moje ówczesne wymagania w 100%. Później jak się dowiedziałam o ogólnych zasadach frisbee, to mu rzucałam rollerki i on biegł i mi je z powrotem przynosił, więc moja radość była ogromna :) Nie było z mojej strony żadnej presji, żadnych nacisków by miał piękną technikę skoku, odrywał zadek od ziemi itd - wystarczyło mi tylko że pobiegł, wziął w pyszczek, wrócił. I tyle ;)

Dopiero od września tego roku, kiedy Lakiemu właśnie stuknął 3 rok życia zaczęliśmy chodzić na szkolenie. I uczyliśmy się wszystkiego od podstaw, całej pracy w rozproszeniach i mnóstwie bodźców odwracających uwagę. Jednak może przez to że tak naprawdę dopiero zaczynamy naszą prawdziwą przygodę ze szkoleniem, i że to dzieje się właśnie teraz, a nie wcześniej, podchodzimy do tego na luzie. Robimy wszystko w swoim tempie, nie spieszy nam się nigdzie. Do bycia mistrzami też nam się nie spieszy. Tak jak pisałam Lucky to taki mały diamencik, ale nieoszlifowany ;), więc dobre podstawy mamy, teraz tylko trzeba je ukierunkować na właściwy tor.
Oczywiście, stawiamy sobie poprzeczki i nowe wyzwania, ćwiczymy, staramy się, ale jeśli nie dziś to jutro też jest dzień. Nauczyłam się patrzeć na Lakiego przez pryzmat jego predyspozycji i możliwości - wiem na co go stać, i nie porównuje go do czołowych zawodników frisbee/agility/obedience, a do niego samego. To że wróci pięknie na moje "do mnie", to że idzie ładnie przy nodze, skupi się na mnie ignorując inne psy, albo że będzie lepszy na treningu niż tydzień temu - to nasze małe-wielkie osobiste sukcesy :)

P.S. Aha. Jeśli odebraliście ten post jako 'to że z szczeniakiem robiłam sztuczki a dopiero w wieku 3 lat zabrałam się za posłuszeństwo to wyszło nam na dobre, więc każdemu to polecam', to przepraszam, nie to było moim zamiarem ;) Tak to mogło zabrzmieć, lecz z moim drugim psem pierwszeństwo będzie miało posłuszeństwo, a sztuczki to rzecz drugorzędna. Jednak z Lakim wyszło akurat to w odwrotnej kolejności, ale czasu nie cofnę. Mogę tylko teraz zabrać się za to co zostało nam do zrobienia. A jeżeli już o tym mowa, to Pan York nadal dzielnie ćwiczy na dworze, mimo deszczowej i ogólnie bardzo nieprzyjemnej pogody! I to nasz kolejny własny sukcesik :))